1.7.19

Mój Bóg jest miłością „W kościele nie ma miejsca na specjalne traktowanie”

Błyskawica ze wschodu, Kościół Boga Wszechmogącego, Bóg Wszechmogący


Mój Bóg jest miłością „W kościele nie ma miejsca na specjalne traktowanie”


Liu Xin, prowincja Szantung

Przez wszystkie te lata podążałam za Bogiem i w końcu zaczęłam myśleć o sobie jako o kimś, kto nawraca ludzi poprzez nauczanie ewangelii, kto od świtu do zmierzchu pracuje dla kościoła, kto cierpi, ponieważ zrezygnował z wielu rzeczy, kto poświęca się i płaci określoną cenę. 


Czułam więc, że mam jakiś wkład w pracę kościoła i wraz z upływem czasu zaczęłam myśleć o sobie jako o kimś, kto w kościele posiada wysoką pozycję. Zaczęłam żyć moimi przeszłymi dokonaniami i obnosić się ze swoją rangą. Myślałam: „Wiele lat temu opuściłam dom i zawsze wykonuję swoje obowiązki w kościele. Jestem pewna, że rozmaici przywódcy kościoła traktują osoby takie jak ja ze szczególnym szacunkiem. Nawet jeśli w swojej pracy popełniłam pewne błędy i dopuściłam się zaniedbań, to nic nie szkodzi. Przecież nie odeślą mnie do domu”. Przez takie myślenie byłam zadowolona z siebie i w ogóle nie myślałam o rozwoju. W swojej pracy stopniowo przestawałam brać na siebie ciężkie obowiązki i robiłam wszystko bez przekonania. Wszystko robiłam po łebkach i głosiłam ewangelię bez tej wiary, którą miałam na początku. Wszędzie znajdywałam trudności. Byłam w takim stanie, że chociaż moje serce mnie oskarżało, a sumienie nie dawało mi spokoju, bo przecież byłam winna Bogu więcej niż takie niedbałe wykonywanie obowiązków i czułam, że prędzej czy później zostanę wyeliminowana, to wciąż nie robiłam niczego i liczyłam na szczęście i na to, że jeśli nie osiągnę dobrych wyników w pracy, to najwyżej przeniosą mnie do wykonywania innych obowiązków.

Bóg jest sprawiedliwy i święty. W końcu kościół zastąpił mnie kimś innym i odesłał do domu, żebym się nad sobą zastanowiła, ponieważ przez dłuższy czas wykonywałam swoje obowiązki w sposób niestaranny i wszystko robiłam niedbale. Kiedy się o tym dowiedziałam, oniemiałam i pomyślałam: „Opuściłam dom i przez tyle lat wykonywałam swoje obowiązki w kościele, i nawet jeśli nie zawsze wyróżniałam się w pracy, to przynajmniej się starałam. Jak mogą odsyłać mnie do domu, w ogóle nie biorąc pod uwagę tego, co czuję? Jak ja spojrzę w oczy swojej rodzinie? Jakie perspektywy na przyszłość się przede mną rysują?” W moim sercu zapanował wielki chaos. Niczego nie rozumiałam i winiłam Boga. Zmagając się z bólem, upadłam w ciemność.

Pośród tego niewyobrażalnego cierpienia stanęłam przed Bogiem i zawołałam do Niego: „Boże, żyję teraz w ciemności, a moje pełne niezrozumienia serce wini Ciebie. Proszę, zlituj się nade mną i oświeć mnie, abym mogła zrozumieć Twoją wolę i posłusznie przyjąć Twój sąd i karcenie”. Powtórzywszy te słowa kilka razy, byłam w stanie uciszyć swoje emocje. Zobaczyłam te słowa Boga: „Nie będę miał współczucia dla tych z was, którzy cierpią przez wiele lat i ciężko pracują, nie mając nic do pokazania. Przeciwnie, dla tych, którzy nie spełnili Moich żądań, mam karę, nie nagrodę, a tym bardziej nie mam współczucia. Być może wyobrażacie sobie, że skoro jesteście od wielu lat naśladowcami i bardzo się staracie bez względu na okoliczności, to możecie tak czy inaczej dostać miskę ryżu w Bożym domu za to, że jesteście posługującymi. Powiedziałbym, że większość z was myśli w ten sposób, ponieważ do tej pory zawsze kierowaliście się zasadą, jak coś wykorzystać i nie zostać wykorzystanym. Dlatego mówię wam teraz z całą powagą: nie obchodzi Mnie, jak pełna zasług jest twoja ciężka praca, jak imponujące są twoje kwalifikacje, jak ściśle podążasz za mną, jak bardzo jesteś znany ani jak bardzo poprawiła się twoja postawa. Dopóki nie zrobisz tego, czego zażądałem, nigdy nie zasłużysz na Moją pochwałę. […] bo nie mogę wprowadzić Moich wrogów i ludzi cuchnących złem na wzór szatana do Mojego królestwa, do następnego wieku”. (z rozdziału „Występki doprowadzą człowieka do piekła” w książce „Słowo ukazuje się w ciele”). Każde słowo objawiało Jego sprawiedliwość, majestat i gniew, trafiając w punkt, przeszywając mnie niczym obosieczne ostrze i całkowicie niszcząc moje marzenie, że „co by nie było, to pracą w kościele przynajmniej będę w stanie zarobić na życie, nawet jeśli szczególnie się w tej pracy nie wyróżniam”. Nie miałam już wówczas żadnego wyboru i musiałam zastanowić się nad sobą: mimo że opuściłam dom, przez kilka ostatnich lat wykonywałam swoje obowiązki w różnych miejscach i z pozoru wydawało się, że zapłaciłam pewną cenę oraz trochę cierpiałam, nie odnotowałam żadnego rzeczywistego postępu we wchodzeniu w życie i nie zaszła u mnie żadna zmiana usposobienia. Byłam arogancka, wykorzystywałam swoją pozycję i ciągle mówiłam o swoich dawnych osiągnięciach. Nie tylko nie brałam pod uwagę woli Boga, ale także niedbale wykonywałam swoje obowiązki. Szczególnie nie dbałam wtedy o nauczanie ewangelii i mimo że ten aspekt mojej pracy nie przynosił żadnych rezultatów, nie przejmowałam się tym i nie uważałam, bym była coś winna Bogu. Nauczanie ewangelii traktowałam nawet jako swego rodzaju przeszkodę, sądziłam bowiem, że jest wielu nowych wiernych, ale mamy zbyt mało ludzi, by ich „podlewali”, i że im więcej ludzi nawrócimy, tym większy problem będziemy mieli wtedy, gdy nie znajdziemy wystarczająco ludzi do ich „podlewania”. W nauczaniu ewangelii byłam obojętna, co sprawiło, że praca ta przynosiła duże straty. Nie przykładałam się do „podlewania” nowych ludzi, więc niektórzy nowi wierni odeszli z kościoła, ponieważ nie zostali na czas „podlani”. Kościół poprosił mnie o znalezienie rodzin, które mogłyby zaoferować gościnę, i ludzi, którzy mogliby pomóc w prowadzeniu naszych działań, ale ja zawsze wynajdywałam trudności i mówiłam, że „nie ma takich odpowiednich rodzin ani takich ludzi”; nie byłam skłonna przeprowadzić niczego do końca. Co więcej, w ogóle nie niosłam żadnego brzemienia, by zapewnić sobie wejście w życie; byłam zadowolona ze swojej sytuacji i nie chciałam się rozwijać. W pewnym sensie się zdegenerowałam, Bóg zaczął mnie nienawidzić i utraciłam dzieło Ducha Świętego, a w rezultacie zaniedbane zostały różne aspekty działania kościoła. Zastanawiałam się nad sobą: czy moje zachowanie można było nazwać wypełnianiem obowiązków? Ja po prostu czynię zło! Ale w rzeczywistości czułam, że chociaż nie wyróżniam się w pracy, to przynajmniej ciężko pracuję i że co by nie było, to w kościele powinnam przynajmniej zarobić na życie. Kiedy kościół zdecydował się odesłać mnie do domu, bym zastanowiła się nad sobą, poczułam nawet, że zostałam skrzywdzona. Uważałam, że mój wkład w działanie kościoła był niepodważalny, bezwstydnie stawiałam Bogu żądania i obnosiłam się ze swoją pozycją. Byłam rzeczywiście taka nierozsądna, taka głupia! Moje usposobienie było dla Boga zbyt odrażające i obrzydliwe! Kościół różni się od społeczeństwa tym, że w kościele królują prawda i Bóg, a sprawiedliwe usposobienie Boga nie ma litości dla nikogo. Nie ma znaczenia, jak dobrze jesteście wykwalifikowani, jak wiele wycierpieliście, lub jak długo za Nim podążaliście. Jeśli nie traktujecie poważnie posłannictwa Boga, a tym samym obrażacie Jego usposobienie, spotkają was jedynie gniew i sąd Boga. Dlaczego sprawiedliwy Bóg miałby uczynić wyjątek dla takiego pasożyta jak ja, który nie wykonywał swojej pracy, a kościół traktował tylko jako źródło utrzymania? Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że odesłanie mnie przez kościół do domu, abym zastanowiła się nad sobą, było właśnie sprawiedliwym sądem Boga nade mną. Była to największa miłość i największe zbawienie, jakie Bóg mógł zaoferować swojemu zbuntowanemu dziecku. W przeciwnym razie wciąż byłabym błędnie przekonana, że „co by nie było, to pracą w kościele przynajmniej będę w stanie zarobić na życie, nawet jeśli szczególnie się w tej pracy nie wyróżniam”. Śniłabym piękny sen, który sama sobie utkałam, i w końcu moje własne koncepcje i wyobrażenia by mnie zniszczyły.

Sąd Boga i skarcenie sprawiły, że zdałam sobie sprawę, iż jest święty i sprawiedliwy, oraz zrozumiałam, że szczerze pragnie mnie zbawić. Mogłam tylko paść przed Nim na kolana i modlić się z wdzięczności: „Dziękuję Ci, Boże! Chwała Tobie! Nawet jeśli sposób, w jaki mnie zbawiasz, różni się od moich koncepcji, rozumiem teraz Twoją wolę i dostrzegam Twój szczery zamiar. Przyjmuję Twoje karcenie i Twój sąd i poprzez nie we właściwy sposób zastanowię się nad sobą oraz poznam siebie. Poznam Twoje sprawiedliwe usposobienie, a ponadto będę okażę skruchę i zacznę jeszcze raz od początku, aby stać się nową osobą!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz